Zamiast chodzić dalej do szkoły nr. 34 z moimi kolegami, zapisano mnie do liceum im. Narcyzy Żmichowskiej z językiem francuskim wykładowym. Oczywiście znacznie bardziej by mi się przydał angielski, bo chciałem być fizykiem, ale rodzice kierowali się własnymi doświadczeniami i potrzebami własnej młodości...
Co roku jeździliśmy na ferie do Zakopanego. Do Astorii - pensjonatu Związku Literatów, albo do domu ZAIKSU. Czasem tylko z matką, a czasem całą rodziną. Była to okazja do spotkań z innymi pisarzami. Tam poznaliśmy Krzysztofa Borunia . Był autorem powieści science fiction, ale i popularyzatorem nauki. Fascynowała mnie i jego wiedza i powieści.... Chyba to on spowodował moje późniejsze zainteresowanie fizyką. Pokazywał jak z dwóch soczewek zbudować lunetę, opowiadał o bombie atomowej, antymaterii i o teorii względności. Boruniowie, potem przez szereg lat bywali u nas, a my u nich...Ta znajomość pozostaje do dziś w mojej pamięci.
W domach pracy twórczej bywali Międzyrzeccy, Jastrunowie, Sternowa, Woroszylscy, Słomczyński i wielu wielu innych. Zimą 1967/ 68 roku przy posiłkach w jadalni mówiono o napięciach, które narastały, o cenzurze o protestach, w których biorą udział intelektualiści, o "Dziadach" w reżyserii Dejmka.
Koniec lat 60-tych to szczególny okres harmonii, a raczej „zawieszenia broni" w relacjach ojca ze środowiskiem literackim - wcześniej był skonfliktowany, bo on zwalczał socrealizm, a oni go tworzyli. Potem w latach 80 tych nie tolerowano Sandauera bo po wprowadzeniu Stanu Wojennego nie uczestniczył w bojkocie władzy, a co gorsza przyjął członkostwo Narodowej Rady Kultury. Jak doszło do tego i co go skłoniło, opiszę w innym miejscu ...... Ale w połowie lat 60 , po Liście 34, którego był sygnatariuszem, zaczął się trwający wiele lat, okres wzajemnej akceptacji, a nawet sympatii. Ojciec był docentem na Uniwersytecie Warszawskim, a niewiele wcześniej, po wojnie sześciodniowej władze odmówiły nadania mu tytułu profesora.
Ja 8 marca dotarłem na Krakowskie Przedmieście po południu, po szkole. Pamiętam tłok, szczypiący zapach gazu łzawiącego, wybite szyby w kinie Kultura, gdzie podobno stacjonowały oddziały milicji z Golędzinowa ( prekursor ZOMO), śmiecie na ulicach, przewalający się tłum.
Miałem 17 lat, byłem w klasie maturalnej i imponowali mi protestujący studenci. Któryś ze szkolnych kolegów skontaktował mnie z Eugeniuszem Smolarem. Dzięki niemu trafiłem do Bogusi Blajfer, która mieszkała przy Rozbrat. Było to miejsce spotkań ludzi związanych z opozycją, tych którzy nie zostali aresztowani, na początku wydarzeń marcowych. Przychodzili tam Eugeniesz Smolar, Andrzej Seweryn, Sylwia Poleska, Ryszard Peryt. Kristiana Robb Narbutt, Irek Szubert, Michał Bogucki i wielu innych... Grupa prowadziła dyskusje polityczne, ale i zajmowała się drukowaniem ulotek. Robiono to z użyciem kalki hektograficznej , za pomocą wyżymaczki. Matrycą był papier kredowy, na którym pisano przez kalkę. Po namoczeniu go w spirytusie przepuszczano przez wyżymaczkę wraz z papierem, na którym odbijał się tekst..
Pewno za każdym razem było to kilkaset a maksymalnie kilka tysięcy ulotek, takie były wtedy te nakłady. Ze względu na smród denaturatu i sąsiadów, zazwyczaj powielano je w innym mieszkaniu. Ja zresztą tylko w sytuacjach awaryjnych, w tym uczestniczyłem. Raczej zajmowałem się kolportażem i zbieraniem pieniędzy po znajomych, na pomoc dla aresztowanych. Oczywiście, o taką pomoc można się było zwracać się tylko do tych o których wiadomo było, że nie doniosą. Czasem byli to rodzice moich znajomych, a czasem byli to znajomi moich rodziców. Pieniądze dawali mi także b. komuniści, którzy kontestowali wydarzenia Marca'68 roku. Trzeba pamiętać, że wtedy opozycję wspierali także ludzie lewicy. Pieniądze dawali m.in. Luna Brystygierowa, Juliusz Henner, Jastrunowie, gen. Juliusz Huebner , jego żona i wielu, wielu innych.
Kolportowałem ulotki, ale wiedziałem że złapanie oznaczało zatrzymanie i postępowanie karne. Najbezpieczniejszą metodą było zostawianie pojedynczych egzemplarzy w budkach telefonicznych czy wrzucanie do skrzynek na listy. Czasem, zostawialiśmy ulotki w sklepach na ladzie, tak żeby ekspedientka nie widziała.
Przyszły letnie wakacje 1968 roku. Po zdanych egzaminach wstępnych na fizykę. W jedną z sierpniowych nocy w pensjonacie ZAIKS w Jeleniej Górze zbudził mnie łomot. Myślałem, że to mój kolega Tadzik zleciał ze schodów, bo pił piwo, ale to wojska Układu Warszawskiego przekraczały granicę Czechosłowacji. Następnego dnia Dziennik TV poinformował o udzieleniu „bratniej pomocy". Chwilę później wróciłem do Warszawy, dostałem od znajomych ulotki protestujące przeciw interwencji w Czechosłowacji. Po kilku dniach wyjechałem na dalszą cześć wakacji. Gdy wróciłem do Warszawy telefonu na Rozbrat nikt nie odbierał. W międzyczasie zrobiono tam kocioł. Ci którzy pojawiali się u Bogusi byli systematycznie aresztowani.
Wraz z kilkoma kolegami postanowiłśmy wtedy wydrukować ulotki, protestujące przeciw aresztowaniom, by pokazać władzom ze likwidacja grupy związanej z Bogusią Bleifer nie kończy działalności opozycyjnej. Nie miałem kalki hektograficznej, więc zrobiłem stempel naklejając czcionki z dziecinnej gumowej drukarenki, na jakąś płytkę. Uczestniczyli w tym mój kolega z podwórka, Tomek Jastrun, jak też młodszy brat siedzącego w więzieniu Romualda Lubiańca i inni. Chyba wtedy właśnie, pierwszy raz Tomek zaangażował sie w jakąś nielegalną działalność opozycyjną.
Wracając wcześniej do domu bez zapowiedzi , moja matka weszła do pokoju i zorientowała się co robimy... Zamiast awantury, zasugerowała korektę treści.... by ulotki nie potępiały socjalizmu w całości, a tylko wypaczenia. W efekcie powstały i rozkolportowaliśmy ulotki w dwóch wersjach...Przed i po korekcie mojej matki....
Spis tych wszystkich działań jest w ujawnionych materiałach IPN .
Z czasu tamtych wakacji 1968 roku pochodzi też mój udział w historii Osiołka Platon.
Aby nastawić wrogo społeczeństwo do protestujących studentów, władze zaczęła używać określenia bananowa młodzież. Półki sklepowe były puste. Owoce cytrusowa importowane z komunistycznej Kuby, pojawiały się w sklepach tylko przed Nowym Rokiem. Gdy zbliżał się transport owoców cytrusowych prasa donosiła o przypływającym okręcie z Kuby... Oficjalnie, społeczeństwo pełne poświeceń w trudzie i znoju budowało socjalizm. No może nie całe.. Niechlubnymi wyjątkami miała być rozwydrzona młodzież, dzieci zamożnych rodziców, najczęściej dygnitarzy czy artystów.
Tak im dobrze było w socjalizmie, ze jadali owoce cytrusowe, kupowane na drogich bazarach, czy pochodzące z przemytu.... Z tego dobrobytu im się w głowach poprzewracało i zajęli się kontestowaniem socjalizm, a prasa pisała o nich jako o bananowej młodzieży ...
Kilkoro z aresztowanych po marcu studentów – tych rozwydrzonych opozycjonistów, m. innymi Teresa Bogucka, pozwoliło sobie na taki luksus że kupili osiołka, do noszenia bagaży w czasie wakacyjnych wędrówek. Nazwali go Platon... Gdy wakacje się skończyły, ta bananowa młodzież - oburzano się - zamiast zabrać osła do domu, pozostawiła go u jakiejś rodziny w PGR na Śląsku. No i zrobiono medialną nagonkę: dysydencki, bananowy osioł wyżerał PGR-owską, socjalistyczną trawę.
Latem' 68 roku osiołek wyczerpał cierpliwość władzy ludowej i nie zamierzano go dłużej tolerować w PGR. O osiołku pisała prasa mówił z oburzony pierwszy sekretarz PZPR... Trzeba go było natychmiast zabrać. Teresa była aresztowana... Ktoś znalazł jakieś gospodarstwo na Mazurach w okolicy Starych Jabłonek. We troje: Michał Bogucki – brat Teresy, Basia Kmicic i ja przewieźliśmy Plato przez pół Polski, głównie autostopem. Sporo przemaszerowaliśmy. Osioł niósł przytroczone deski. Miał jakieś doświadczenie z deskami z górskich wypraw...Gdy udało się zatrzymać ciężarówkę z pustą przyczepą i gdy kierowca decydował się nas podwieźć , deski stanowiły dla osła platformę do wchodzenia.... Plato trochę protestował, ale można go było jakoś przekonać, a może przekupić... Jechaliśmy ciężarówką całą noc. Wysiedliśmy już na Mazurach. Rano, doszliśmy do Starych Jabłonek i dotarliśmy pod docelowy adres do gospodarstwa repatriantów z Wileńszczyzny.
Myślę, że tam spokojnie Platon dożył swoich lat. Świetne było piwo z małego prywatnego browaru, pamiętam wynajęte na nocleg miejsca w jakimś barakowozie na budowie ośrodka Funduszu Wczasów Pracowniczych ...no i wszy które przywiozłem z wyprawy z barakowozu...
Przypominam sobie osła Platona i to pierwsze moje spotkanie z mazurami, gdy pół wieku później jeżdżę z żoną i z kotem na święta do znakomitego hotelu Anders w Starych Jabłonkach.
Ponieważ zachowały się, opublikowałem zdjęcia z tej wyprawy. Fotografia obok jest linkiem do wspomnień i do galerii z tymi zdjęciami.
Jesienią rozpoczęły się zajęcia na wydziale fizyki. Na osobną opowieść zasługuje lodowaty prysznic wynikający z różnicy pomiędzy intuicyjnym szkolnym podejściem do matematyki, a abstrakcyjno aksjomatycznymi definicjami których nauczenia się wymagano od młodego człowieka bezpośrednio po maturze...
W każdym razie zająłem się studiami, ale nie na długo... Późną jesienią, wracając z jakiejś imprezy od Michała Boguckiego, wraz z kolegami na placu Narutowicza przestawiliśmy emblemat ku czci V Zjazdu PZPR, Zrobiliśmy to, tak głupio że natychmiast zatrzymała nas milicja.
Zostaliśmy zawiezieni na dołek komendy przy ul. Opaczewskiej. Przesiedzieliśmy tam do rana. Jakiś oficer tłumaczył mi, że jak mi się nie podoba Polska Ludowa to lepszy chleb ma mi dać Izrael. Przekonywanie mnie, wzmacniał biciem po twarzy. Następnego dnia wszyscy zostaliśmy skazani przez kolegium ds. wykroczeń.
Po latach rozmawiałem o tym zdarzeniu z mieszkającym w USA Pawłem Bąkowskim, który uzmysłowił mi, że mogłem zostać pobity omyłkowo. Baty planowano spuścić komuś jeszcze bardziej znienawidzonemu, a nie Sandauerowi. Razem z nami zatrzymany był Bronek Czarnocha, dziś profesor matematyki z N. Yorku. Ponieważ złożył wcześniej podanie o wyjazd emigracyjny do Izraela- więc miał już zamiast dowodu osobistego, dokument podróży.
Nie wykluczone ze to jemu miało się dostać, nie mnie... bo to on mógł być adresatem słów o lepszym chlebie w Izraelu.
Paweł Bąkowski złożył później skargę u komendanta placówki, dotyczącą pobicie mnie. W rewanżu, rozpoczęto postępowanie, dla oskarżenia go o znieważenie milicjantów...
Prof. Tomasz Szoplik, fizyk, zapamiętał to wszystko trochę inaczej. Wspomina, że do pomieszczenia, gdzie nas trzymano weszło w dwóch tajniaków i wypytywali o nazwiska. Gdy podałem nazwisko i usłyszeli, że jestem synem Artura Sandauera i Erny Rosenstein spojrzeli po sobie znacząco, potem kazano mi wyjść z celi i pobito mnie. Może więc za rodziców i pochodzenie....Jakie były przyczyny, dziś nie dojdziemy...
Władze wydziału Fizyki a dokładniej prof. Leonard Sosnowski, dziekan, chciał ukręcić sprawie łeb. Organizuje na wydziale jakeś potępiające nas spotkanie. Liczono że na tym sprawa się skończy. Ale tak w moim przypadku jak i kilku innych, okazało się to niewystarczające. Moje nazwisko pojawiło się w śledztwie prowadzonym w sprawie grupy Bogusi Blajfer. Powiadomiono uczelnię, że toczy się postępowanie karne, a to nie był już tylko "chuligański wybryk" na palcu Narutowicza, lecz także druk i kolportaż ulotek. Komisja Dyscyplinarna wszczęła postępowanie, a Rektor zawiesił mnie w prawach studenta.
Byłem wielokrotnie wzywany przez milicję, przyjeżdżano po mnie do domu, zatrzymywano na ulicy. Milicjanci potrafili przesłuchiwać mnie wiele godzin w Pałacu Mostowskich, by wypuszczać mnie i po kilu godzinach, zatrzymać ponownie.
Nie wiedziałem, czy będę spać we własnym domu, jednak na moją korzyść działał fakt, że byłem najmłodszym z grupy podejrzanych związanych z wydarzeniami marca 68. Nie miałem jeszcze 18 lat.
Można było mi postawić zarzuty, bo ukończyłem 16 lat, ale z aresztowaniem był problem.... Przez kilka miesięcy moje życie wyglądało więc tak, że nie wiedziałem kiedy wyląduję na komendzie milicji i na jak długo.
Byłem w o tyle tej dobrej sytuacji, że miał mnie kto przygotować do przesłuchań. Matka, przed wojną działaczka komunistyczna, miała jakieś doświadczenia. Radziła, żeby nie angażować się w żadne rozmowy, że na przyznanie się jest zawsze czas, kiedy będzie już wiadomo, jakie mają dowody . Rad udzielała mi też przedwojenna prawniczka Aniela Steinsbergowa, która przed laty przyjaźniła się z moim wujem Pawłem Rosensteinem Rodanem.
Zazwyczaj przesłuchiwano mnie, wedle klasycznych wzorów, dwu UB eków jeden cham, darł się mnie, drugi - sympatyczny - przed którym miałem się ewentualnie wypłakiwać. Ponieważ jednak odmawiałem zeznań, więc straszono mnie. To trwało do lata 1969 roku, kiedy ogłoszono amnestię. W międzyczasie zawieszono mnie w prawach studenta.
Żeby coś robić, zacząłem zajmować się fotografią. Dzięki znajomym ojca nawiązałem współpracę z prasą i dorabiałem jako fotoreporter. Jazz był tu przypadkiem. Mimo iż nie miałem słuchu i nie interesowałem się muzyką, a przy kiepski świetle trudno fotografować, polubiłem styl życia z chodzeniem z aparatem na koncerty. No i polubiłem środowisko redakcji miesięcznika Jazz.
W piwnicy zrobiłem ciemnię, którą zresztą potem wielokrotnie rewidowała milicja.
Nie studiowałem, więc upomniało się o mnie wojsko. Latem 69 roku dostałem wezwanie do Wojskowej Komendy Uzupełnień.
Żadne próby pertraktacji, pisma z uczelni że była amnestia, że niedługo wznowię studia, nic nie dawały. Otrzymałem skierowanie od odbycia zasadniczej służby wojskowej i bilet do jednostki w Mrągowie. Wiedzieliśmy ze są to utworzone dla b studentów, po wydarzeniach Marca 68, jednostki karne...
Nieżyjący już od lat dr Zakrzewski, neurolog, wraz z żoną psychiatrą stworzyli dla mnie wsteczną, lewą dokumentację, wieloletniego leczenia epilepsji. Przeszedłem szkolenie co mogę a czego mi nie wolno udawać przy badaniach lekarskich w WKU. To poskutkowało. Dostałem najpierw kategorię B a potem E.
Gdy minął okres zakazu studiowania, wydany przez komisje dyscyplinarną, zaczynała się akurat sesja egzaminacyjna. Do egzaminów oczywiście nie byłem w stanie przystąpić, po długiej przerwie.
W efekcie na studia musiałem zdawać ponownie. W międzyczasie wprowadzono praktyki robotnicze, więc miesiąc wakacji 1970 roku spędziłem na kopaniu rowów przy ul. Generalskiej w Warszawie.
A bezpieka miała mnie w swojej kartotece w związku z Marcem'68, konsekwencje ciągnęły się przez lata...
Jak gdzieś się pojawiały ulotki, u mnie robiono rewizję i wzywano do Pałacu Mostowskich.
Fotografie, jako ilustracja wspomnień: Miejsca, które odwiedziłem, podróże, oraz ja niegdyś i z czasów współczesnych.